Ewolucja grzechu | 2010-03-30 |
We wczorajszej perykopie ewangelicznej św. Jan przemycił informację o tym, że Judasz był złodziejem, a już dziś okazuje się, że do tego również zdrajcą. A przecież był jednym z wybranych – zaledwie dwunastu ich było. Nie docenił tego faktu. Był tak blisko Mistrza i nie zaraził się Jego dobrocią, ofiarnością, bezinteresownością? A jeśli podkradał to, co ludzie ze względu na Chrystusa składali do wspólnej, apostolskiej kasy, to by znaczyło, że był pierwszym, który na największej Świętości – Chrystusie samym zaczął robić interes. Od drobnych kradzieży się zaczęło, a skończyło…? – na sprzedaniu samego Mistrza. Widać, że to jakaś stała słabość w człowieku: ewolucja grzechu. Nie inaczej przecież było w Edenie – tam pierwsi rodzice (świadomie w końcu) przekroczyli Boży zakaz zbliżania się do drzewa poznania dobra i zła, a motywem była chęć stania się jak Bóg… I tak oto pycha, owocująca nieposłuszeństwem już w drugim pokoleniu ludzkości urosła do niewyobrażalnych rozmiarów grzechu bratobójstwa. Wynika stąd, że choć trudno wybyć się grzechów w ogóle – chodzi o grzechy lekkie – to jednak należy z całą starannością eliminować je ze swego życia przez częstą spowiedź i Komunię św., bo – jak widać – mają one tendencję do przeradzania się w największe zbrodnie i zdrady. Przykład Judasza pokazuje, że nie wystarczy trzymać się blisko Jezusa – i tam diabeł potrafi zwerbować współpracowników swojego dzieła. Najważniejsze, aby się do swego Mistrza upodabniać, a rozpocząć by trzeba od modlitwy, którą tak często praktykował. To ona pozwalała właściwie odczytać wolę Ojca i dodawała siły do wiernego jej wypełnienia. |