Najbliższa rodzina naszego Pana | 2016-09-20 |
Dość łatwo wyobrazić sobie sytuację opisaną w dzisiejszej Ewangelii - tłumy ludzi cisnące się do Pana Jezusa, a każdy chciał coś usłyszeć, coś załatwić czy o coś poprosić. Sława Jego roznosiła się tak bardzo po okolicy, że była najlepszym magnesem na wielu. Problem polegał na tym, że oddając się na służbę ludziom, nie miał nasz Pan czasu dla najbliższych. Ci pewnie godzili się już z tą myślą, ale przecież bywają sytuacje, które wymagają niekiedy osobistego kontaktu. Taka właśnie się nadarzyła i członkowie najbliższej rodziny chcieli z Nim rozmawiać. Pan Jezus im tego jednak nie ułatwił. Mało tego - na pierwszy rzut oka można by odnieść wrażenie, że próbował ich zignorować. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Z Chrystusowej wypowiedzi można jedynie wysnuć wniosek, że ponad więzy rodzinne ceni sobie bliskość ducha. Można by zaryzykować termin „pokrewieństwa duchowego\". Gdyby się nad tym trochę bardziej zastanowić, to dojdziemy do wniosku, że inaczej myśleć nawet nie można. Czymże bowiem jest pokrewieństwo fizyczne? Mówiąc dzisiejszym językiem: podobieństwem kodu genetycznego. Wszystko to jednak w proch się rozsypie. Cóż zostanie z naszych ciał? W wielu wypadkach może się tak zdarzyć, że członkowie tej samej rodziny nie odnajdą się w niebie - bo nie wszyscy na nie zasłużą... Jakież więc będzie miało znaczenie do jakiej rodziny należeliśmy w doczesności? Ci zaś, którzy podejmując wysiłek wsłuchiwania się w nakazy Pana i wypełniania ich, starali się upodabniać do swego Boga, podobnymi Jemu uczyni swoje dusze. Weszli więc w rodzaj duchowego pokrewieństwa. Tej więzi śmierć nie jest w stanie rozerwać. Ta przetrwa wieki. I nie trzeba dodawać, że na czele długiego szeregu tych, którym bardzo zależało, aby jak najdoskonalej poznać wolę Stwórcy i najwierniej ją wypełnić, stoi Najświętsza Matka. Pan Jezus więc nie tylko nie zignorował Jej, ale pośrednio wskazał na Nią jako na Tę, której już się udało... |