Chociaż w wielu sklepach (zwłaszcza tych wielkich) czas Bożego Narodzenia zbliżać się będzie wnet ku końcowi... to myśmy jeszcze przecież nie rozpoczęli adwentu i właśnie przeżywamy ostatnią niedzielę roku kościelnego, która z dalszej perspektywy jest błogosławieństwem. Zmusza bowiem do refleksji, do zastanowienia się nad sensem własnego życia, podejmowania wysiłków, owocności naszej pracy, a przede wszystkim naszej miłości do Pana Boga.
W tym czasie Kościół daje nam do rozważenia sporo tekstów kierujących naszą uwagę na konieczność rozliczenia się z samym sobą, a ostatecznie z Bogiem. Zwróćmy uwagę choćby na Chrystusową przypowieść o dziesięciu pannach: mądrych i głupich. Okazuje się, że one wszystkie z wielką radością oczekiwały na przyjście oblubieńca. Żadnej nie można było zarzucić fałszywej intencji, a jednak... Gdy okazało się, że tym drugim zabrakło roztropności i poszły po oliwę, właśnie w tym - najmniej odpowiednim dla nich czasie - oblubieniec przybył. I nie zostały wpuszczone na ucztę weselną... Dlaczego?! Przecież były, czuwały, chciały... Co gorsza - gdy domagały się prawa udziału w uczcie, usłyszały słowa zgoła nieprawdziwe: Nie znam was...
Warto przypomnieć sobie, że hebrajskie słowo jadah można tłumaczyć jako znać albo uznać. Wtedy należałoby to tłumaczyć jako: Idźcie precz, nie uznaję was. W tej sytuacji innego wymiaru nabrałoby pytanie: Dlaczego?
No, cóż? Może warto zapytać samego siebie: A cóż ja tak naprawdę mam wspólnego z Bogiem? Zapytajmy o wspólnie spędzony czas, zainteresowania, lokalizację myśli w chwilach wolnych, o drobne gesty miłości i przywiązania. Tak jak w małżeństwie. Można się nad tym nie zastanawiać, ale wówczas istnieje niebezpieczeństwo, że w dniu Sądu sam Bóg może nam zadać pytanie: Co Ja mam z tobą wspólnego?