Licznik odwiedzin: 23510245
Zamyślenia
Radosne oczekiwanie
2016-11-27

   Zdążyliśmy się już oswoić z tym, od lat powtarzanym określeniem. Istotnie, jest to czas radosnego oczekiwania, choć każdy z nas ma świadomość tego, że owo przynoszące radość Narodzenie Boga w ludzkim ciele przypadło ponad dwa tysiące lat temu. Ale właśnie owo porównanie do oczekiwania na rozwiązanie oddaje dobrze atmosferę napięcia, niepewności i przede wszystkim radości adwentowej.

   Pozostańmy więc przy wspomnianym oczekiwaniu na narodziny. Domy, w których oczekuje się na pojawienie nowego, małego człowieka tętnią życiem. Tam myśli się zawczasu o wózku, kołysce, pieluchach, zabawkach; tam matka otoczona jest szczególną troską - wszyscy domownicy starają się podtrzymywać w niej dobry nastrój, wielu ojców na ten czas rzuca palenie, czy przejmuje na siebie większość domowych obowiązków.

   Oczekiwanie na narodzenie... Ileż ono może zmienić w niejednym domu! Może i w naszym - w Twoim, w moim?... Wszak wszyscy oczekujemy na to samo Narodzenie:Emmanuela - Boga z nami.

   Adwentowe oczekiwanie jest czymś więcej niż tylko pamiątką, wspomnieniem bardzo odległych nazaretańskich dni. Naszemu adwentowemu czuwaniu w konkretny sposób towarzyszy sam Chrystus. To przecież On zachęcać nas będzie do powrotu do pierwotnej gorliwości. To On bardzo konkretnie będzie nam podsuwał sposoby prostowania dróg naszego życia. To On przez dobry przykład innych będzie usiłował na nowo rozpalić naszego ducha miłości.

   Obyśmy zapragnęli jednoczenia się w miłości z naszym Panem i Mistrzem przez doskonalszą modlitwę i pełne uczestnictwo w niedzielnej Eucharystii, oby przykład małych dzieci, na pół przytomnie biegnących na roraty zawstydził nas nieco i rozbudził gorliwość, obyśmy wreszcie poprzez częste obcowanie z Bogiem potrafili dostrzec człowieka - przede wszystkim tego, którego najtrudniej zauważyć: naszych najbliższych.

Adopcja na odległość
2016-10-23

   Przy okazji obchodzenia Tygodnia Misyjnego warto wspomnieć o św. Teresie od Dzieciątka Jezus, która była karmelitanką klauzurową, zmarła w młodym wieku i nigdy nie była na misjach, a mimo to ogłoszona została patronką misji świętych. Pewnie dlatego, że bardzo dużo modliła się za misje i mówiła o tym, że gdyby żyła w świecie i posiadała jakieś środki materialne, to trzecią cześć z nich przeznaczałaby na cele misyjne. Tyle św. Tereska, a współcześnie jest sporo ludzi, którzy troskę swoją o misje wyrażają poprzez podjęcie tzw. „Adopcji na odległość\".

   Adopcja na odległość polega na przyjęciu do swojego życia biednego dziecka z kraju misyjnego, sponsorując mu edukację.

   Osoby do grupowej „Adopcji na odległość\" przedstawiają m.in. salezjanie i salezjanki pracujący na misjach. Wybierają najuboższe dzieci i młodzież, którym rodzice nie są w stanie zapewnić edukacji, a często nawet zaspokoić ich podstawowych potrzeb. Głównie są to sieroty i półsieroty. Opieka obejmuje osoby w wieku od 6 do 25 lat z Afryki, Ameryki Łacińskiej, Azji i Europy.

   Adopcję taką może podjąć osoba, która ukończyła 18 rok życia, rodzina, zakład pracy, uczelnia, szkoła, klasa, stowarzyszenie itp.. Deklarację należy pobrać ze strony internetowej www.misje.salezjanie.pl i wypełnioną przesłać do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie pocztą tradycyjną lub elektronicznie. Jeśli w tę akcję chciałaby włączyć się szkoła, winna przesłać deklarację (wyłącznie pocztą tradycyjną) z pieczątką instytucji oraz imieniem i nazwiskiem nauczyciela odpowiedzialnego. SOM pełni rolę pośrednika mię-dzy misjonarzem a osobą adoptującą. Sponsor zobowiązuje się do pokrycia kosztów kształcenia dzieci przez okres minimum jednego roku. Po upływie tego czasu zobowiązanie może przedłużyć (telefonicznie, listownie lub pocztą elektroniczną), nie wypełniając ponownie deklaracji.

   W odpowiedzi na deklarację SOM prześle informacje o placówce, fotografię dzieci oraz indywidualny numer osobie, która przystępuje do programu. Dopiero po otrzymaniu powyższych informacji można rozpocząć dokonywanie wpłat, dopisując na druku przelewu w rubryce „tytuł wpłaty\" indywidualny numer nadany przez SOM.

   Tu pewnie rodzi się pytanie o kwotę rocznego utrzymania takiego „dziecka misyjnego\". To zrozumiałe. Otóż minimalny roczny koszt to 480 złotych. Wpłat można dokonywać w ratach. Można też finansowy wysiłek podzielić na członków rodziny, znajomych czy wspólnoty, do której się należy i dokonać tak rozumianej adopcji grupowo. Pieniądze przekazane zostają przez SOM misjonarzom i misjonarkom, ci zaś osobiście opłacają koszty nauki oraz troszczą się o zaspokojenie podstawowych potrzeb podopiecznych, takich jak dożywianie, ubranie, książki, przybory szkolne.

   To zrozumiałe, że „Adopcja\" stanowi moralne zobowiązanie wobec grupy konkretnych dzieci. Jeśli opiekun utraci możliwość dalszego wspierania, powinien powiadomić o tym SOM telefonicznie lub mailowo.

   Jasnym jest też, że ktoś przekazujący pieniądze na utrzymanie i kształcenie dziecka na misjach, chciałby otrzymywać jakieś informacje o jego postępach, o jego życiu. Minimum raz w roku misjonarz lub misjonarka pisze list z informacją o placówce objętej opieką. Można też przesyłać listy, kartki z życzeniami do misjonarzy i podopiecznych. W związku z licznymi obowiązkami misjonarz bądź misjonarka nie ma możliwości odpisywania na indywidualne listy. Najlepiej, aby korespondencja była napisana w języku urzędowym obowiązującym w kraju, z którego pochodzą podopieczni. Tu pomocą służyć mogą szczególnie przedstawiciele młodszego pokolenia, którzy już świetnie władają językiem angielskim czy francuskim.

   „Adopcja na odległość\" ruszyła 21 kwietnia 2001 roku pod hasłem: Dajmy dziecku szansę nauki. Obecnie programem objęci są młodzi ludzie w 55 placówkach misyjnych w 23 krajach świata. Według danych szacunkowych programem tym objętych było w 2013 roku 11 301. 

Odmawiajcie codziennie różaniec
2016-10-02

   Choćbyśmy siłą woli wstrzymywali oddech, a stopy (na wszelki wypadek) trzymali na fotelu, i tak nie wstrzymamy czasu... Dopadł nas już październik, a to oznacza, że po lecie pozostały jedynie wspomnienia, dzieci i młodzież rozpoczęli kolejny rok pracy i zima zbliża się nieubłaganie. Zanim nas jednak zaskoczy (bądź nie) mrozami i śniegiem, mamy w ofercie Bożej piękny miesiąc - październik. Piękny nie tylko dlatego, że wyjątkowo w tym czasie prezentuje się przyroda wieloma barwami upstrzona, ale przede wszystkim dlatego, że związany jest on od wieków z Maryją. Pamiętna bitwa morska pod Lepanto (1571) sprzymierzonej floty chrześcijańskiej z muzułmanami, która zmobilizowała w modlitwie cały ówczesny świat chrześcijański, dała pretekst do obchodzenia święta Matki Bożej Zwycięskiej, a później Matki Bożej Różańcowej. To święto maryjna pobożność naszych przodków rozciągnęła na cały miesiąc, składając swej Pani dar ulubionej przez Nią modlitwy. Rozbrzmiewała ona w kościołach i w chłopskich chatach, u stóp przydrożnych krzyży czy kapliczek. Głęboka wiara, na której wznosiła się owa pobożność, wyzwalała ogrom cudów, jakie dokonywały się w wielu miejscach. A działy się one na różnych płaszczyznach: zdrowotnej, religijnej, materialnej, politycznej czy militarnej. Śladów owego oddziaływania mocy Najwyższego za przyczyną Niebieskiej Pani można szukać w wielu sanktuariach, które skrzętnie przechowują pamięć tamtych wydarzeń w swoich annałach. Limit cudów się nie wyczerpał. Śp. ks. Bazyli Olęcki, długoletni proboszcz Parafii Linia, zwykle mawiał, że Bóg ma zawsze więcej niż rozdał. Łatwo to sobie przetłumaczyć: skoro od początku świata zajmuje się rozdawnictwem, a mimo to skarbiec Jego łask wydaje się nienaruszony, to rzeczywiście „wciąż ma więcej niż rozdał\".

    Powinniśmy o tym pamiętać szczególne w roku obecnym - Roku Miłosierdzia. Pewnie, że każdy z nas mógłby „z rękawa\" wyrzucić całą litanię potrzeb, o których spełnieniu marzy i jeśli są one godziwe, możliwe iż zostaną spełnione - jeśli taka będzie wola Boża. Winniśmy jednak w szczególny sposób obejmować swoją modlitwą tych, którzy nie odczuwają żadnej potrzeby związku z Panem Bogiem - tacy „duchowi anorektycy\", których dusze słaniają się i padają, którzy nie widzą nic na świecie poza wartościami materialnymi, a te - jak wiadomo - krótki mają żywot. Biedacy. W pośpiechu gonią własny ogon, a świat posiada dla nich wartość na tyle, na ile potrafią dostrzec.

    Mobilizujmy się więc w owej cudownej, jakże skutecznej modlitwie, aby to, czego w głębi duszy pragniemy, stało się naszym udziałem oraz tych, którzy na razie potrafią dostrzec bogactw dla nich przygotowanych. Modlitwa ma wielką moc - zwłaszcza, gdy składa się ją Bogu we wspólnocie. Dlatego odmawiajmy codziennie różaniec - jeśli nie w świątyni to w rodzinach naszych. 

A kto ci to powiedział?
2016-09-18

   Wielu ludzi uważa dziś, że skoro umieją pisać, to jednocześnie powinni pisać. Piszą więc niemal wszyscy i to niemal wszystko. Facebook stał się czeluścią twórczości dla ogromnej liczby niespełnionych „artystów\" lub nie wysłuchanych plotkarzy... Nie na darmo jednak mówi się od wieków, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Dopóki bowiem człowiek milczy, może być uznany za mądrego, gdy zaś usta otworzy - bywa, że czar pryska. Dlatego należy odzywać się tylko wtedy, gdy jest to potrzebne i w takiej mierze, w jakiej to konieczne.

    Jednym z tematów trudnych, bardzo bolesnych i istotnych dla naszej narodowej historii, a nadto dotkliwie raniących społecznie, bo powodujących podziały jest tzw. katastrofa smoleńska. Za sprawą filmu A. Krauzego oraz ostatnich enuncjacji komisji Berczyńskiego znów zaczęło się kotłować. Dla wielu to niepotrzebne grzebanie między grobami, inni poznali prawdę dwa dni po katastrofie i jej się trzymają. Są jednak tacy, którzy w oficjalnej wersji katastrofy widzą zbyt wiele dziur, przez które prawda wyciekła... Mamy więc dziś do czynienia z dwoma obozami „dogmatyków\" próbujących bronić swoich stanowisk, przy czym jedni już dawno zabetonowali sarkofag i robią wszystko, by nikt się do niego nie zbliżył, drudzy natomiast z uporem maniaka chcą z owej ciemnej mogiły wydobyć jasną prawdę.

   Nie zaliczałbym siebie do starców, ale młodość już (niestety) dawno minęła. Pamiętam więc co nieco, usiłując zrobić użytek z historii, która przecież jest nauczycielką życia. Doskonale wiemy, że prawda o Katyniu długo przebijała się do świadomości społecznej. To, że w domu o niej mówiono ściszonym głosem, nie zadowalało - oczywiście - młodych buntowników. Gdy więc na lekcji historii w szkole średniej jeden z kolegów zapytał o „napaść Związku Radzieckiego na Polskę 17 września 1939 roku\", nasza pani profesor kulturalnie, choć zdecydowanie, z ledwo widocznymi wypiekami na twarzy objaśniła nam (zgodnie z ówczesną linią partii), że był to akt łaski naszego wschodniego sąsiada, który widząc co się dzieje, wkroczył na wschodnie tereny Rzeczpospolitej, aby tamtejszą ludność „objąć ochroną\". W ostatnim roku mieliśmy innego nauczyciela, który już bez ogródek mówił o pakcie Ribentrop - Mołotow i o zbrodni katyńskiej. Nie bał się. Oboje nas kształcili...

   Tu warto wrócić myślą do biblijnego opisu grzechu pierworodnego, a ściślej do badającego sprawę Boga. Gdy, szukając, woła Adama, słyszy w odpowiedzi: „Przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się.\" Zaskakująca jest reakcja Pana Boga: „A któż ci powiedział, że jesteś nagi?\" Jakie to ważne: zdać sobie sprawę z tego, kto jest źródłem posiadanych przeze mnie informacji. „Kto ci to powiedział? Od kogo to wiesz?\" Proces badawczy od tego winien się rozpoczynać. Jeśli są wątpliwości - porównuj źródła.

   W gronie przyjaciół udaliśmy się na film „Smoleńsk\". Sala na co najmniej czterysta osób, a zajętych foteli 20... Może dlatego, że niedziela, godz. 13.15? Może początek? Może reklamy jeszcze mało? Nie wiem. Filmowi można zarzucać brak tempa akcji, różny poziom aktorstwa. Pewnie tak. Ale trudno  zarzucić mu fałsz - w jakimkolwiek fragmencie. Więc, gdy słyszymy, że kiczowaty, że nieprawdziwy, pytajmy: „Kto ci to powiedział?\" 

Potrzeba innego paliwa
2016-09-11

   To nie utyskiwanie z bogatego arsenału narzekań kierowców. To wspaniała, dojrzała myśl, którą podzielił się ze mną jeden z dawnych uczniów wejherowskiego ogólniaka. Ucieszyłem się z otrzymanego od niego maila, który nietrudno było odnaleźć przez inter-net. Potem telefoniczna rozmowa i spotkanie po kilku latach. Tu kolejna ra-dość. Miło jest bowiem usłyszeć jak to radzą sobie w dzisiejszym, dość twardym świecie nasi znajomi. Ten trzydziestoparolatek dziś jest ojcem dwójki dzieci, mąż dziewczyny z tego samego liceum, usatysfakcjonowany z wykonywanej pracy i nawet zadowolony z zarobków. Dom, samochód i - jak to w tym wieku - zdrowie nie dające na siebie narzekać. Do tego jeszcze ciągłe podnoszenie kwalifikacji dające możliwość prowadzenia wykładów na jednej z pomorskich uczelni. Krótko mówiąc: człowiek sukcesu. Dzięki Bogu sukcesu „do ogarnięcia\", jak mawia dzisiejsza młodzież, takiego który nie powoduje zawrotu głowy, który z powodu nadmiaru pieniędzy nie zwraca się ku ołtarzowi mamony, decydując się na odejście od Pana Boga. Krótko mówiąc: „jest dobrze\" i „chwilo, trwaj!\".

   Teraz dopiero przychodzi to, co najpiękniejsze. Mianowicie, koledzy z pracy wspomnianego młodzieńca to praktycznie jego rówieśnicy i - jak to w pracy - trudno sobie wyobrazić pracowanie obok siebie bez osobistych odniesień, rozmów i relacji. Rozmawiają więc czasem nie tylko na tematy dotyczące wykonywanych zadań, ale również w kwestiach życia osobistego i rodzinnego. Praktycznie wszyscy oni są w podobnej do naszego bohatera sytuacji: żony, dzieci, domy, samochody, grono sympatycznych przyjaciół i praca, którą kochają. Marzenie wielu. Ich koleżeńskie debaty wskazują jednak na pewien brak. Z opisywanej relacji wynika, że mimo tak wielu obiektywnych radości, do pełni szczęścia czegoś brakuje. W czasie gdy wielu im zazdrości tego, co posiadają i jak żyją, oni sami dochodzą do fantastycznego wniosku. Nie jestem w stanie przytoczyć tego bardzo cennego zdania w dosłownym jego brzmieniu, ale to, co zapamiętałem wystarczy: Każdy z nas wiele w życiu osiągnął. Poniekąd jest to spełnienie naszych marzeń, ale konsumując nasze szczęście jesteśmy przekonani, że nie osiągamy tych poziomów, którym towarzyszy jeszcze większa radość. Rakieta naszego życia wyniosła nas ponad ziemię, ale by wybić się na orbitę, potrzeba innego paliwa. Tu padły wyznania odnoszące się do nie całkiem regularnych praktyk modlitewnych czy kościelnych, ale odzywające się pragnienie życia doskonalszego, rodzi tęsknotę za „innym paliwem\". Daj Boże wszystkim takie pragnienia!  

Bez Boga ani do proga...
2016-08-28

   To jeden z wielu przejawów mądrości, jakimi karmili nas rodzice. Dlatego przy drzwiach każdego domu wisiała kropielnica, aby - czy to wchodząc, czy też wychodząc - uczynić znak krzyża świętego wodą święconą. Nikt nie kroił chleba, zanim wpierw nie uczynił na nim znaku krzyża świętego. Nie było mowy, aby rozpocząć podróż czy pracę, bez przeżegnania się. Szczególnie bogate w paraliturgiczne obrzędy były zwyczaje ludzi żyjących na wsi: pierwsza skiba, pierwszy zasiew, pierwszy pokłos - to były nie tylko czynione przez rolników znaki krzyża świętego, ale specjalne formuły modlitewne, dopasowane do różnych okoliczności życia wiejskiego. Zanim pierwsze snopy spadły w stodole, najpierw należało ją oczyścić ze starej słomy, następnie rzucało się gałązki specjalnej rośliny bagiennej czy torfowej, której intensywny zapach (przynajmniej przez jakiś czas) miał odstraszać myszy. Następnie gospodarz brał wodę święconą, która była zawsze, w każdym domu, i znów odmawiając specjalne modlitwy, kropił zarówno zagrody jak i klepisko. Nawet udając się do lasu, odmawiano krótką modlitwę: Idę w las, biorę Najświętszej Maryi Panny pas i tym pasem się opasam, wszystkie niebezpieczeństwa, złe duchy od siebie odstraszam, a chęć, moc i siłę do pracy, z woli Bożej do siebie przygarniam.

   To działało. I dziś żyje wielu świadków tamtego czasu i tamtych zachowań. Jakże dziś człowiek mało pokorny, skoro wydaje mu się, że wszystkiemu sam podoła! Rozpoczynajmy wszystko z Panem Bogiem i uczmy tego dzieci. Zwłaszcza dzieci. Początek nowego roku szkolnego jest po temu szczególną okazją. Bez Boga ani do proga... 

Wakacyjny czas
2016-06-26

   Jeden ze znajomych, na pytanie o urlop, odpowiedział pytaniem: „A co to jest urlop?\" i dodał, że w minionym roku wziął sobie aż dwa dni urlopu i to w dwóch turach. Jeśli to był żart, to od rzeczywistości daleko nie odbiegał.   Pod rządami nieboszczki komuny, ludzie z pewnością mieli więcej czasu. Praca z reguły była ośmiogodzinna, a jeśli ktoś nadgodziny wypracowywał, to odpowiednio więcej zarabiał. Oczywiście, że relatywnie było to mniej niż dziś (choćby ze względu na cenę produktów spożywczych). Dziś ludzie niewątpliwie mają lepiej pod względem materialnym - na więcej ich stać (choćby pod względem posiadanych samochodów czy sprzętu elektrotechnicznego, albo możliwości wyjazdów zagranicznych). Okupione to jest jednak najczęściej codziennym pobytem poza domem i to przez wiele godzin, do tego stopnia, że brakuje czasu nie tylko na rozmowy z najbliższymi, ale i na spotkania z nimi. Czas zaś biegnie w tempie nieprawdopodobnym - oto tak niedawno był chrzest dzieci, a jest już po I Komunii św., a w toku przygotowanie do bierzmowania.

   Tu czas okazuje się ukrytym zabójcą. Jego niedobór zabija relacje rodzinne oraz prowadzić może do moralnych i społecznych upadków. Małe dzieci z wyraźną radością spędzają każdą chwilę z rodzicami, dorastające już lepiej czują się bez ich towarzystwa. I już wtedy niezwykle trudno jest nadrobić stracony bez owych relacji czas.

   Właśnie dlatego należałoby zrobić wszystko, aby poznać swoje dzieci i aby one miały okazję poznać rodziców... Wakacje doskonale się do tego nadają. I nie muszą to być jakieś kosztowne wyjazdy zagraniczne. Nawet lepiej, gdyby nie były. Z rozrzewnieniem wspominam wakacyjne objazdy rodziny, właśnie w czasie dzieciństwa. Rodzice bardzo o to dbali. Rozjaśniała się mapa koligacji rodzinnych, umacniały się kuzynowskie więzi i było mnóstwo okazji do pytań o historie rodzinne. Ponadto następowało umocnienie wiary, skoro wszędzie, gdziekolwiek bywaliśmy, nie było nawet wątpliwości, że niedziela musi być przypieczętowana Eucharystią, a każdy dzień - modlitwą.

    Rozpoczęły się kolejne wakacje. Tworzą one nowe okazje do cementowania więzi rodzinnych i wypoczynku. Czy je wykorzystamy? 

Sprawdzian wdzięczności
2016-06-19

   Kończy się rok szkolny. Uczniom pozostał ostatni tydzień uczęszczania do szkoły. Odchodzi to, co już się nigdy nie powtórzy. Szkoda, że większość szkolnych wychowanków nie zdaje sobie z tego sprawy. Aktualnie ważne jest to, aby jak najszybciej rozpocząć wakacje. Bo cóż innego pozostało, kiedy oceny już wystawione? Przyjdzie jednak taki czas. kiedy z nostalgią wspominać się będzie starą „budę\", przywoływać na pamięć „belfrów\", cytować ich złote myśli i na nowo przeżywać to, co kosztowało kiedyś wiele nerwów, a po latach wywołuje już tylko uśmiech... Dopiero wtedy, z czasowego dystansu, udaje się dostrzec to, co tak naprawdę kryło w sobie ogromną wartość. Wtedy wydawać się będzie, że „nasza\" szkoła była najlepsza, że „nasi\" nauczyciele byli najmądrzejsi i tylko szkoda, że nie podjęliśmy z nimi współpracy na właściwym poziomie, bo może zaszlibyśmy jeszcze dalej...

   To, niestety, przychodzi z wiekiem. Pewnie dlatego sporą popularnością cieszą się zjazdy klasowe czy - modne ostatnio - kolejne jubileusze istnienia szkoły. Z perspektywy czasu człowiek widzi wszystko inaczej.

    Może dlatego rodzice, mądrzejsi o własne życiowe doświadczenia, powinni tłumaczyć swoim dzieciom, że nauczycielom należy się nie tylko szacunek, ale i wdzięczność za to, co robią dla nich? Warto dyskretnie napomnieć, że i rodzicom dziękować należy za tyle wysiłku i poświęceń, na które się zdobywają, by ich dzieci miały lepsze od nich dzieciństwo. (Z pewnością mają!)

   Niewątpliwie najważniejszą rzeczą jest jednak, aby zachować w sercu wdzięczność wobec Pana Boga. A o tym niekiedy nawet rodzice nie pamiętają. Pokolenie moich rodziców przechodziło przez piekło wojny - przerwana nauka, ogrom zniszczeń, utrata wielu członków rodziny i przyjaciół... Kiedy wreszcie nastał pokój i z trudem gromadzono kadry pedagogiczne, gdy można się było wreszcie uczyć byle gdzie, na byle czym i z byle czego - serca biły radością i wdzięcznością. Dziś w wielu krajach młodzi ludzie pozbawieni są możliwości kształcenia i to nie tylko z powodu wojen. Bywa, że nauka jest zbyt droga albo trzeba w młodym wieku podejmować pracę zarobkową, by wesprzeć rodziców w utrzymaniu rodziny.

   W naszej ojczyźnie, w obecnych czasach jest za co Bogu dziękować. Bo nie chodzi tu wyłącznie o czas pokoju i możliwość kształcenia, ale i o warunki (!). Wyposażenie nie tylko szkół, ale i domów czyni edukację zdecydowanie łatwiejszą i ciekawszą. Ale tak łatwo człowiek przyzwyczaja się do dobrego... Trudno wówczas nawet uruchomić wyobraźnię, by pomyśleć, że mogłoby być zupełnie inaczej...   Dlatego najbliższe dni będą sprawdzianem wdzięczności dla wszystkich uczniów. Sprawdzian ów ogarnąć powinien najpierw Pana Boga, od którego wszystko zależy i któremu wszystko się należy. Dlatego zapraszamy zarówno uczniów jak ich rodziców, nauczycieli i wychowawców na Mszę św. w najbliższy czwartek na godz. 18.00 do naszego kościoła. Tam pokłonimy się Panu Bogu, podziękujemy za wszystko i poprosimy o Jego błogosławieństwo na czas wakacji. (Tu warto też w modlitwie polecać Bogu swoich nauczycieli, a nauczyciele - uczniów). Następnego dnia zaś, w szkole, warto wyartykułować swoją wdzięczność wobec wychowawców i nauczycieli za wielki wysiłek edukacyjny i wychowawczy. Na koniec zaś, już w domu, warto podziękować rodzicom, którym zawsze bardzo zależy na dobrym wykorzystaniu tego czasu przez dzieci. Kiedyś dzieci czuły, że rodzice ich kochają mimo, że rzadko to słyszały. Dziś rodzice na każdym kroku przekonują je o tym - pytanie tylko, czy one chcą to zrozumieć?  

Paraklet
2016-05-15

   Zgodnie z tłumaczeniem greckiego tekstu, zawartym w Biblii Tysiąclecia, określenie Parakletos oznacza Pocieszyciela. Z tym już się osłuchaliśmy. Wiemy, że Paraklet to Pocieszyciel. Tymczasem dosłowne tłumaczenie greckiego terminu parakletos oznacza przywołany do boku, czyli rzecznik. Wyjątkowa rola tego terminu wynika z użycia go w Ewangelii (14, 16-17.26; 15,6; 16,7-11; por. 16,13-15), w tekstach, w których Pan Jezus obiecuje swoim uczniom, że kiedy odejdzie, ześle im innego Parakleta, który pozostanie z nimi na zawsze. Czwarta Ewangelia daje do zrozumienia, że Paraklet jest Duchem Świętym, czyli Duchem Prawdy (14,17.26). Rzeczywiście, czwarta Ewangelia uczy o Duchy Świętym w kategoriach Parakleta, który kontynuuje dzieło samego Chrystusa (14,1-17), przypominając wszystko, co powiedział Jezus na ziemi, i objawiając to, czego On nie mógł przekazać (14,26; 16, 12-14). Według Ewangelii św. Jana, dopiero ta wiedza czy intuicja duchowa, niedostępna przed śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa, czyni w pełni możliwą wiarę chrześcijańską i jej rozumienie.

   O Duchu Bożym wspominał już Stary Testament, choć tam nie został On jeszcze objawiony jako Osoba. Tam funkcjonuje On jako synonim Boga. Najpierw ukazany został jako stwórcza moc Boża, która porządkuje pierwotny chaos. Następnie obdarowuje życiem. W szczególny sposób ukazane to jest w odniesieniu do człowieka, w którym po stworzeniu ciała, spoczęło Boże tchnienie. Stąd też ten sam Duch stał się w człowieku źródłem jego szczególnych uzdolnień, natchnień i mocy. Ten Duch sprawia też moralną przemianę w człowieku, jest dla niego przewodnikiem.

    W każdej epoce, w każdym wieku, obojętnie dla jakiego stopnia wykształcenia - wszystkim i zawsze potrzebny jest Duch Święty z Jego natchnieniami, z Jego mocą, uzdolnieniem do miłości. Przy okazji Zesłania Ducha Świętego mówimy zwykle o Jego siedmiu darach, choć wiemy doskonale, że jest ich nieskończenie więcej. A jeśli tak, to nie powinno być dnia w życiu naszym, gdzie nie chcielibyśmy się do Niego zwracać. On jest nam po prostu potrzebny. Bez Jego wsparcia nie zdołamy odnaleźć drogi do zbawienia, a i w naszych codziennych potyczkach przegrywamy. Jak wspaniale jest wyczulić słuch swojej duszy na natchnienia trzeciej Osoby Boskiej! Duch Święty nie tylko w wielkich sprawach staje się dla nas przewodnikiem, ale i w tych z pozoru mało istotnych. On naprawdę podpowiada, kieruje i niepokoi - wszystko dla naszego dobra. Poddajmy się więc Jego kierownictwu. 

Czego nie wiemy?
2016-02-28

- Jak można nie wiedzieć z kim gra „Arka" i kiedy jest mecz?! Żółto - niebieski kibic ma prawo być zgorszony. Przecież on miesiącami czeka na to wydarzenie. Bilety zakupione przez internet, umówieni koledzy, wynik przewidziany itd. Człowiek zaś, którego piłkarskie emocje nie są w stanie poruszyć, irytuje się grodzącymi chodniki sąmochodami i przeraźliwym rykiem dopingu arkowych fanów.    Tak oto bardzo różnie można spoglądać na to samo wydarzenie i całkiem odmiennie je przeżywać. Prawda, że w oczach kibica taka ignorancja połączona z arogancją jest z pewnością co najmniej naganna, jeśli nie ciężko-grzeszna. Z grzechem nie ma to jednak nic wspólnego. Dotyczy bowiem sposobu przeżywania, bądź co bądź, zabawy. Każdy ma do niej prawo, a przecież udział w niej nikomu nie powinien przeszkadzać. Przeszkadzać nie przeszkadza, ale też z pewnością niczego istotnego do życia nie wnosi.    Inaczej jest z tym wszystkim, co ma istotny wpływ nie tylko na naszą doczesność, ale przede wszystkim na wieczność. Tu należałoby alarmować: Jak można nie wiedzieć, kiedy są misje parafialne i kto je głosić będzie?! Tyle, że to już nie jest zabawa. Nie każdy musi się dobrze czuć w kościele w tym czasie, ale powinien przynajmniej spróbować. Przynajmniej dać Bogu szansę. Czasem nie podejrzewamy siebie o ten rodzaj reakcji i przeżyć, które towarzyszyć nam mogą w czasie rekolekcyjnych (w tym wypadku „misyjnych") spotkań. Najistotniejsze jest jednak to, że Pan Bóg czeka. On to wszystko przygotował. On skłonił ks. Nowaka do zgody na przyjazd do Kacka i to On przez posługę owego kapłana ma Ci coś do powiedzenia. Skorzystaj z szansy. 

Czwartek
25 kwietnia 2024
Okres zwykły
7:30 - Msza św.
Intencja: ++ Andrzej i Aniela Dymitrów oraz rodzice z obojga stron
18:00 - Msza św.
Intencja: ++ Bp Jan Bernard Szlaga (12. r. śm.) oraz ks. Stefan Radtke, ks. Paweł Lubiński, ks. Robert Rompa, ks. Jan Cibura i ks. Jerzy Więckowiak

(c) copyright 2009 - 2011 by Parafia Chrystusa Króla w Gdyni Małym Kacku