Pewnie trudno liczyć na to, że nabożeństwa Drogi Krzyżowej osiągną w obecnych czasach ten poziom frekwencji, jaki pamiętamy z dzieciństwa. Toć przecie potoki głów sunęły niegdyś co piątek do kościoła, a - pamiętam jako ministrant - w samej świątyni, idąc z akolitką obok krzyża, należało bardzo uważać, by nie podpalić kogoś płomieniem świecy lub nie oblać woskiem - taki był tłok. Kto nie zajmował miejsca w ławce nie miał szans by przyklęknąć na słowa "Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie".
Teraz wielu ma prawdopodobnie po prostu za dobrze i Pan Bóg wydaje się im być niepotrzebny. Zdrowie, młodość, pozycja czy zamożność nie trwają wiecznie. Fortuna zwykle kołem się toczy i nie wiadomo, kogo zahaczy... Tymczasem wiemy przecież, że jest jeszcze inne, doskonalsze, bo wieczne życie. Aby stać się jego udziałowcem, należy bardzo roztropnie kierować swoją doczesnością i przede wszystkim nieustannie trwać w łączności z Bogiem. Mistrzowie życia duchowego podpowiadają, że jednym z najdoskonalszych środków budowania pobożności jest rozważanie Męki naszego Pana Jezusa Chrystusa. To powtarza się w każdy piątek wielkopostny. Warto korzystać z tego daru nie oglądając się na innych. Niezależnie więc od frekwencji na tych nabożeństwach, my bądźmy, przylgnijmy całym sercem do Chrystusowego krzyża i chciejmy osłodzić Jego gorzką mękę - jak Matka Najświętsza, jak Weronika, jak Szymon. Po prostu bądźmy przy Nim.