Licznik odwiedzin: 26457232
Zamyślenia
Litania Loretańska
2015-03-08

   Któż jej nie zna. To dość łatwa forma modlitwy, bo wymaga jedynie powtarzania ciągłego „módl się za nami" po każdym tytule odnoszącym się do Matki Najświętszej. Samo słowo litania pochodzi od greckiego litaneia, oznaczającego błaganie. Na przykład w najstarszej litanii Kyrie z V wieku, po każdym z wezwań kierowanych do Boga, następowało sekwencyjne Panie, zmiłuj się. W litanii do Matki Bożej użyto innego „refrenu", zdaje się najwłaściwszego w odniesieniu do naszej Matki - Módl się za nami, co ma podkreślić fakt, że zwracamy się do Boga przez pośrednictwo Maryi. W swoistego rodzaju dialogu błagalnym wierni powtarzają chórem słowa wypowiedziane przez prowadzącego modlitwę i w ten sposób wołają o pomoc. I tu okazuje się, że - wbrew pozorom - nie jest to wcale takie proste. Niektóre z owych wezwań są łatwe i zrozumiałe dla każdego, ale pamiętać trzeba, że modlitwa ta nie powstała od razu - rodziła się na przestrzeni wieków. Nazywa się ją litanią loretańską, co (słusznie zresztą) budzi skojarzenia z włoskim miastem Loreto, gdzie w bazylice znajduje się domek Matki Bożej. Tam litania ta szczególnie była odmawiana i propagowana. Nie tam jednak powstała. Źródła mówią o francuskich jej korzeniach sięgających XII wieku. Niestety, jej pierwotne brzmienie nie przechowało się do naszych czasów. Pośród wielu wzorów litanii maryjnych utrwalił się ten właśnie, który od pierwszej połowy XVI wieku używany był w Loreto. W 1581 roku papież Sykstus V nadał za jej odmawianie przywilej odpustu. Nazwy Litania loretańska zaczęto powszechnie używać od 1575 roku, kiedy to dyrektor chóru w Loreto Costanzo Porta skomponował najstarsze znane opracowanie muzyczne litanii na osiem głosów.  

   O ile nie mamy problemu z konteplowaniem wezwań w stylu Matko dobrej rady, Stolico Mądrości czy Przyczyno naszej radości to już inne wezwania jak Domie Złoty, Wieżo z kości słoniowej czy Arko Przymierza wymagają pewnej wiedzy teologicznej. Dzieje się tak, bo - jak wskazaliśmy wyżej - powstawały one na przestrzeni wieków w środowisku ludzi pobożnych, dostrzegających w Najświętszej Matce spełnienie zapowiedzi prorockich oraz dających upust swojej religijnej wyobraźni ku chwale Boga. Ponieważ ta nie miała granic, jak się też okazywało, przy absolutnie dobrych chęciach tworzyła tytuły sprzeczne nawet z nauką wiary, papież Klemens VIII w roku 1601 wydał dekret mówiący o konieczności zatwierdzenia litanii przez Stolicę Apostolską. W ten sposób legalnie włączono do litanii m.in. wezwania: w 1675 Królowo Różańca Świętego, w 1846 Królowo bez zmazy pierworodnej poczęta, w 1903 Matko Dobrej Rady. Po zatwierdzeniu liturgicznego święta NMP Królowej Polski 3 maja, 12 października 1923 roku dołączono do litanii tytuł Królowo Korony Polskiej, który po drugiej wojnie światowej zmieniono na: Królowo Polski. Pod koniec ubiegłego roku Kongregacja ds. Kultu Bożego i sakramentów przychyliła się do prośby J. E. Józefa Michalika, Arcybiskupa Metropolity Przemyskiego, aby w rzeczonej litanii po wezwaniu Matko Łaski Bożej mogło być dodane wezwanie Matko Miłosierdzia. Tak oto znów jesteśmy świadkami nowego w starym rzekomo Kościele.

Nie traćmy okazji...
2015-03-01

   Przeżywamy dziś drugą niedzielę Wielkiego Postu, a to oznacza, że jesteśmy już po dwóch Drogach Krzyżowych i przed (wieczorem już po...) drugimi Gorzkimi Żalami. Te nabożeństwa, od wieków praktykowane w Kościele, pozwalają wyhamować. To takie ważne zwłaszcza w dzisiejszym świecie. Odmalowując w wyobraźni Mękę naszego Pana, uczą pokornego spoglądania na siebie i uświadamiają nam głęboką zależność naszej wieczności od Chrystusowego aktu krzyżowej ofiary. Św. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że nie można człowieka do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie zrozumiemy siebie, bez zrozumienia Jego. Dlatego ogromnym marnotrawstwem łaski Bożej wydaje się zaniedbywanie wielko-postnych nabożeństw pasyjnych - zwłaszcza, gdy chodzi o młodzież i dzieci. Dlatego gorąco apeluję: uczmy dzieci miłości do Chrystusa ukrzyżowanego. 

Jak szybko mijają chwile...
2015-02-22

   Tak, wydaje się, że dopiero co narażaliśmy się ciemnej nocy, rozrywając jej ciężkie zasłony, by ze światłem w garści podążać do świątyni na roratnie nabożeństwa, a tymczasem już dawno po Bożym Narodzeniu! Za nami już czas choinek, kolęd, a nawet zimowych ferii. Już rozpoczął się Wielki Post, a jeśli on, to i parafialne rekolekcje. Różne są, co prawda, szkoły dotyczące najlepszego czasu na ten rodzaj skupienia, ale wydaje się, że najsensowniejszą chwilą na duchową zadumę i spojrzenie w przyszłość jest właśnie początek tego czasu. Owszem, przedświąteczne dni wiązać by się mogły jednocześnie ze spowiedzią (już świąteczną), ale w aspekcie duchowego wysiłku byłyby niejako „musztardą po obiedzie".
  Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia - słyszeliśmy w popielcowej Liturgii Słowa. Wielki Post przeminie znów za szybko - każda więc jego chwila jest nieocenionym skarbem. Skarbem pochodzącym od Boga, skarbem, którego zakopać nie wolno. A jednak dla wielu spośród nas nie jest on niczym wyjątkowym. Ciągły bieg, ciągły pośpiech - zwariować można...W ten sposób niekiedy utyskujemy na rzeczywistość, której i tak zmienić nie możemy - nie mamy na nią wpływu. To tak, jakby ktoś stojący na skraju wielopasmowej jezdni narzekał na zbytnie natężenie ruchu, bo... przejść na drugą stronę nie może. Tak będzie ciągle. Rozszalały świat wciąż wypuszczać będzie nowe pojazdy, które coraz szybciej pędzić będą to w jedną, to w drugą stronę. Odszukanie przejścia dla pieszych z świetlną sygnalizacją jest jakimś rozwiązaniem, ale wciąż czyni nas uczestnikami owego szaleńczego ruchu, który w poszczególnych przypadkach jest w stanie wykazać się sensownością i logiką, ale globalnie pozostawia nas z pytaniem: Po co to wszystko? Ten pośpiech... Może należałoby, jak dzieci, wejść na wiadukt i z góry spoglądać na owo rozciągnięte mrowisko? Mrówki też podziwiamy, choć im współczujemy...
   Nadarza się okazja - wejdźmy na wiadukt, co w naszym wypadku oznacza rekolekcje. Spójrzmy na własny świat z góry i rozejrzyjmy się: może jest jakaś inna, lepsza droga? W każdym razie zatrzymać się trzeba. Choćby na chwilę.

A może tym razem?
2015-02-15

   W najbliższą środę wejdziemy w kolejny w naszym życiu Wielki Post. Jako ludzie wierzący podchodzimy do niego z miłością i nadzieją - miłością do Boga, a nadzieją na odmianę tego, co w nas samych niedoskonałe. Nie powinno mieć znaczenia to, co sądzą o Wielkim Poście inni ludzie, zapatrzeni jedynie w materię, czciciele bóstwa Swawoli, ignorujący albo wręcz szydzący z jedynego Boga i prawdziwych wartości. Życie jest zbyt krótkie, by na poważnie brać krótkoterminowe hasła pseudospeców od nowych modeli życia społecznego, których zgubnych skutków nie zdążymy nawet zweryfikować. Lepiej oprzeć się na tym, co pewne, sprawdzone od wieków. Niebo pęcznieje od tych, którzy podczas ziemskiego pielgrzymowania nie tracili sił i czasu na poszukiwanie coraz to nowych solariów, ale wpatrywali się w prawdziwe Słońce i w Jego blasku dokonywali nie tyle wielkich dzieł, co po prostu żyli tak, jak On tego chciał. Trzeba wiedzieć czego chce od nas nasz Ojciec - Stwórca. On wciąż mówi, byleśmy mieli czas na wsłuchanie się w Jego głos. Wnet będzie ku temu okazja - w najbliższą niedzielę rozpoczną się parafialne rekolekcje. Jego wolą jest nie tylko to, by w nich uczestniczyć, ale też innym uzmysłowić, jak ważne jest to, by niewiele się spodziewając dać szansę... sobie i Jemu.

Szanuj Boga swego...
2015-02-01

   Wszyscy, oczywiście, znamy tekst najważniejszego z przykazań, które zostawił nam Pan Jezus, gdy pytano Go o to pierwsze i największe. Brzmi ono nieco inaczej niż tytuł niniejszego rozważania: Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich. Tak intensywna miłość to jednak coś więcej niż jedynie szacunek, który należy się przecież każdej osobie. Prawdopodobnie jednak większość z czytelników rozumie, że powyższy tytuł jest parafrazą znanego wśród pracowników powiedzenia: Szanuj szefa swego - możesz mieć gorszego. W odniesieniu do Boga mogłoby to zostać odebrane niemal jak bluźnierstwo, chociaż przy głębszym zastanowieniu winno zostać zrozumiane jako ostrzeżenie.
   Starotestamentalne Księgi Machabejskie Antiocha Epifanesa, władcę syryj-skiego z II wieku przed Chrystusem nazywają korzeniem wszelkiego zła. A to - jak wiemy - z powodu walk religijnych, które rozpętał na terenie Palestyny, zamierzając zhellenizować religijnych Żydów. W praktyce chodziło o zaparcie się Boga Jahwe, przejęcie gorszących i grzesznych (jak dotąd) zwyczajów greckich oraz składanie czci obcym bogom. Musiało się to skończyć powstaniem żydowskim, w którym - pod wodzą Judy Machabeusza - czciciele Boga Jahwe wywalczyli sobie dawne prawa i wrócili do starych zwyczajów.
   Choć w czasach nowożytnych niebezpiecznie byłoby nominalnie wskazywać na analogiczny korzeń wszelkiego zła, który zapoczątkował nowy okres walki z religią,  zwłaszcza z chrześcijaństwem (tym bardziej, że ten „sukces" wielu ma ojców) to ogólnie wskazać można na jego początek w rewolucji francuskiej, która brutalnie i nieludzko rozprawiła się z Kościołem i ludźmi go reprezentującymi. Hasła równości i braterstwa przysługiwać odtąd miały temu, kto wykazać się zdołał wolnością od „zabobonu" religii. Proces redukowania pierwiastka duchowego w człowieku, odzieranie z pojęcia wstydu i grzechu, świętości i łaski, wykreować miały nowego człowieka - „wyznawcę ateizmu".
   Chrześcijanie, na których w międzyczasie złożono winy całego świata i wytresowano w uległości i posłuszeństwie, nawet nie śmieli reagować na bluźnierstwa i zniewagi przeciwko Bogu, wierze i moralności. Ponieważ nie znalazł się wśród nas nowy Juda Machabeusz, za broń chwycili muzułmanie. Swoista wojna przez nich wywołana jest prostym efektem przekroczenia granicy w zniewalaniu i wyszydzaniu ludzi wiary. Niemiecka kanclerz Merkel stwierdziła niedawno, że islam nam nie zagraża - Odcinając swoje chrześcijańskie korzenie, właściwie nie mamy już czego bronić. Wypłukane z chrześcijaństwa „wartości europejskie" nie są atrakcyjne nie tylko dla muzułmanów, ale także dla samych Europejczyków. Wynika stąd, że podżeganie do walki z islamem jest kolejną próbą walcowania religii (która przynajmniej jest wyrazista). Chcąc zaś ocalić wolność i społeczną tożsamość, należy wrócić do korzeni i szanować, kochać Boga swego.

Pan blisko jest...
2014-12-21

   Takimi słowami rozpoczyna się jeden ze znanych, tak zwanych kanonów tezańskich, chętnie śpiewanych - nie tylko przez młodzież - podczas wspólntowych modlitw.
            Pan blisko jest - oczekuj Go
            Pan blisko jest - w Nim serca moc.
   W podobnym duchu staraliśmy się przeżywać minione trzy tygodnie adwentu i tak będziemy się starali przeżyć czekające nas jeszcze trzy dni. Środowy wieczór bowiem będzie już wyraźnym odczuciem... No, właśnie - czego? Zapytajmy siebie samych: Czego spodziewamy się po nadchodzących Świętach oraz czego oczekujemy od zbliżającego się Chrystusa? Przecież nie może być tak, aby ktoś, wybierając się dajmy na to do Rzymu, najwięcej uwagi poświęcił chwilom spędzonym w Mc Donald-dzie. To przecież zabytki, historia, kultura. Tam nawet kamienie mówią...
   Czyż nie jest podobnie z naszym świętowaniem? Tyle wyczekiwania, śpiewów, modlitw, ofiar materialnych i duchowych, ale gdy przyjdą owe dni, gdy już Chrystus pośród nas, wówczas - tak jak niegdyś w Betlejem - nie ma się do kogo przytulić. Stoły świąteczne (nasze Mc Donald-y...) zajmują większość naszego świętowania. Odwiedzimy, co prawda, znajomych, udamy się z rewizytą, posiedzimy, porozmawiamy... A Pan Jezus krążyć będzie od furtki do furtki, od domofonu do domofonu... Czy chociaż Mu pośpiewamy? Czy pomodlimy się wspólnie? Czy przed wigilijną wieczerzą odczytamy stosowny fragment z Pisma Świętego? Czy damy Mu odczuć, że to On jest tu najważniejszy, że zdecydowanie wygrywa z pierogami, karpiem czy piernikiem...?
   Obyśmy jeszcze serca mieli na ten czas oczyszczone! Obyśmy wymościć zdołali żłóbek swemu Panu w naszych wnętrzach! Ostatecznie to Jego urodziny. To On winien się dobrze czuć w naszym towarzystwie. Dobrze jest świętować i bawić się przy Solenizancie. Jeszcze lepiej, gdy to On czuje się dobrze z tymi, których do ucztowania zaprosił. Pamiętajmy: Pan blisko jest... Niech więc zelektryzuje nas myśl o tym, że to On musi tu być najważniejszy. 

Nie sikać do basenu!
2014-12-07

   Jakże to brzmi w parafialnej gazetce? Zgorszyć się można.... Pewnie tak, ale właśnie tego rodzaju skojarzenie obudziło się we mnie na wieść, że prezydentem jednego z prestiżowych pomorskich miast wskutek wyborów powszechnych został... zdeklarowany sodomita! Doprawdy trudno to wyjaśnić w jakichś racjonalnych kategoriach. Nie sądzę, że jest to wyraz powszechnego pragnienia zorganizowania miasta na modłę starożytnego gniazda grzechu. Tym bardziej, że musiałoby to pociągnąć za sobą konsekwencje takie jak w Sodomie... Argument wyrażenia w ten sposób sprzeciwu wobec dotychczasowych porządków, doprawdy nie może być wystarczający. Mówienie o tym, że prywatne życie owego człowieka nie ma nic do jego ewentualnych talentów gospodarskich, byłoby może słuszne, gdyby nie gorszące obnoszenie się z grzesznym stylem życia. Pamiętamy, co powiedział Pan Jezus o tych, którzy stają się przyczyną zgorszenia choćby jednego z tych najmniejszych - lepiej byłoby kamień młyński uwiązać mu u szyi i zatopić w głębinach morskich...
   No, cóż? Stało się. Teraz można już tylko na chłodno analizować to, co się stało. A wniosek jest taki, że prawdopodobnie wszyscy jesteśmy temu winni. Kościół bowiem uczy, że każda doskonałość pojedynczej jednostki powoduje uwznioślenie społeczności, w której żyje. Podobnie jest z grzechem - grzech pojedynczego człowieka degraduje całą społeczność, w której żyje. Tak więc kto wie, czy wszyscy nie jesteśmy temu winni, że gdzieś tam dokonał się taki właśnie wybór? Św. Paweł przestrzega bowiem: Przez złe mowy psują się dobre obyczaje. (1 Kor 15,33). A cóż to się dzieje u nas? Żarty - czasem niewinne, dowcipy, lektury, filmy (jeszcze nie grzeszne), ale wszystko to powoli mąci środowisko, w którym żyjemy, przytępia naszą wrażliwość i powoduje, że stajemy się coraz bardziej tolerancyjni. (Do tego stopnia, że kiedyś spotkałem się z zarzutem, że nie należałoby modlić się po Mszach świętych o to, by św. Archanioł Michał szatana i inne duchy złe mocą Bożą strącił do piekła. Jak można o to prosić? Taka tolerancja...)
   Dlatego właśnie taki tytuł powyższego przemyślenia - Nie sikać do basenu! Nie zaśmiecać naszego duchowego środowiska, bo owoce takich zachowań mogą być absolutnie katastrofalne. Nie wiemy, jak się one objawią w tym konkretnym przypadku, ale przy takim progresie sił nieczystych, wcale nie musi to być apogeum. Dbajmy o swoje środowisko duchowe, moralne. Nie bądźmy tolerancyjni - na własną zgubę.

Wspólnota z Bogiem
2014-11-23

   Chociaż w wielu sklepach (zwłaszcza tych wielkich) czas Bożego Narodzenia zbliżać się będzie wnet ku końcowi... to myśmy jeszcze przecież nie rozpoczęli adwentu i właśnie przeżywamy ostatnią niedzielę roku kościelnego, która z dalszej perspektywy jest błogosławieństwem. Zmusza bowiem do refleksji, do zastanowienia się nad sensem własnego życia, podejmowania wysiłków, owocności naszej pracy, a przede wszystkim naszej miłości do Pana Boga.
   W tym czasie Kościół daje nam do rozważenia sporo tekstów kierujących naszą uwagę na konieczność rozliczenia się z samym sobą, a ostatecznie z Bogiem. Zwróćmy uwagę choćby na Chrystusową przypowieść o dziesięciu pannach: mądrych i głupich. Okazuje się, że one wszystkie z wielką radością oczekiwały na przyjście oblubieńca. Żadnej nie można było zarzucić fałszywej intencji, a jednak... Gdy okazało się, że tym drugim zabrakło roztropności i poszły po oliwę, właśnie w tym - najmniej odpowiednim dla nich czasie - oblubieniec przybył. I nie zostały wpuszczone na ucztę weselną... Dlaczego?! Przecież były, czuwały, chciały... Co gorsza - gdy domagały się prawa udziału w uczcie, usłyszały słowa zgoła nieprawdziwe: Nie znam was... 
Warto przypomnieć sobie, że hebrajskie słowo jadah można tłumaczyć jako znać albo uznać. Wtedy należałoby to tłumaczyć jako: Idźcie precz, nie uznaję was. W tej sytuacji innego wymiaru nabrałoby pytanie: Dlaczego?
   No, cóż? Może warto zapytać samego siebie: A cóż ja tak naprawdę mam wspólnego z Bogiem? Zapytajmy o wspólnie spędzony czas, zainteresowania, lokalizację myśli w chwilach wolnych, o drobne gesty miłości i przywiązania. Tak jak w małżeństwie. Można się nad tym nie zastanawiać, ale wówczas istnieje niebezpieczeństwo, że w dniu Sądu sam Bóg może nam zadać pytanie: Co Ja mam z tobą wspólnego?

Różaniec rodziców za dzieci
2014-09-28

   Jakież pragnienia mogą mieć wierzący rodzice w stosunku do swoich dzieci? Chyba tylko, aby były zdrowe, dobrze się uczyły oraz wyrosły na porządnych ludzi i gorliwych katolików. A to przy najlepszych chęciach oraz maksimum wysiłku może być nie lada problemem z uwagi na bardzo szeroki asortyment dostępnych pokus. Jedną z nich jest brak posłuszeństwa w stosunku do rodziców i przełożonych. Inną - najprostsze w świecie lenistwo. Rodzice jednak, prosząc o chrzest dla własnego dziecka, zobowiązali się do wychowania go w wierze. To w dzisiejszych czasach jest również nie małym problemem.
   Jak sobie z tym poradzić? Doświadczenie, a nawet znajomość psychologii nie zawsze wystarczają. Jako ludzie wierzący wiemy doskonale, jak bardzo wiele zależy od Bożej łaski, którą można sobie na modlitwie wyprosić.
   Stąd właśnie w roku 2001, po przeżyciu rekolekcji we wspólnocie modli-tewno - ewangelizacyjnej Marana Tha w Gdańsku Oliwie, zrodził się pomysł podjęcia modlitewnego zobowiązania w intencji własnych (oraz cudzych) dzieci. Polega ono na codziennym odmawianiu zaledwie jednej dziesiątki różańca w grupie osób skojarzonej na wzór wspólnot Żywego Różańca.
   W naszej parafii w roku ubiegłym nie udało się takiej grupy rodziców zebrać, choć zdawać by się mogło, że ruszą całe tłumy... W tym roku propozycja padła na spotkaniu z rodzicami dzieci przygotowujących się do przyjęcia I Komunii św. Październik za pasem - to szczególna okazja. Może tym razem sformujemy choćby jedną Różę?

Zabraknie kamieni...
2014-06-08

   Dlatego Pan Jezus, mówiąc o gorszycielach, nie powiedział, że takim będą wiązane kamienie młyńskie u szyi, ale że lepiej byłoby dla nich z tym obciążeniem pogrążyć się w toni morskiej niż cierpieć karę za gorszące innych działania. Jeszcze niedawno można było uśmiechać się pod nosem na wzmiankę o unifikacji płci, ale dziśniestety, nie w kabaretach, ale w rządowych instytucjach i na sali sejmowej roztrząsa się „konieczność" zrównania chłopców z dziewczynkami. (Kiedy kolej na ogień i wodę? Bo to chyba też tylko kwestia czasu...)
   Gdyby nie zaskakująca skuteczność w tym względzie obłąkańców z Zachodu, można by machnąć ręką i z politowaniem pokiwać głową. Niestety jest inaczej. Otóż wobec działających w tamtych krajach projektów brutalnego odzierania z niewinności najmłodszych, koniecznie trzeba zająć stanowisko. Jest rok do wyborów, a więc chyba będą musieli się liczyć z elektoratem...
   Rodzi się przerażające pytanie o celowość useksualniania na siłę przedszkolaków, a w ślad za tym dzieci i młodzieży szkolnej. I to w sposób perwersyjny!
   Każdy na drodze swego dorastania przeżywał moment przebudzenia seksualnego. Rozpoczynało się wówczas zainteresowanie płcią przeciwną, wyciągania ręki (na różne sposoby) po ów zakazany owoc. Ileż w tym było tajemniczości, przygody, odkryć i rozczarowań. Zawsze jednak w tle płonęła świadomość, że zapuszczanie się w te rejony może zaowocować grzechem. Dziś pojęcie grzechu zostało zresetowane i dlatego dozwolone ma być nawet to, co jest sprzeczne z moralnością i zdrowym rozsądkiem. Ciekawe dlaczego nadmiaru energii - jeśli on istnieje - nie kieruje się w stronę tak zaniedbanego dziś patriotyzmu zamiast gorszyć maluczkich?
   To już było, ale się skończyło... potopem, zagładą Sodomy i Gomory czy upadkiem Rzymu. Potrzebna nam powtórka? Protestujmy.

Wtorek
17 września 2024
Okres zwykły
7:30 - Msza św.
Intencja: O zdrowie dla Gabrieli, Mateusza i Stanisława, o zgodę i miłość w rodzinie oraz o światło Ducha Świętego
18:00 - Msza św.
Intencja: ++ Halina Pacewicz (9. roczn. śmierci) i zmarli z rodziny

(c) copyright 2009 - 2011 by Parafia Chrystusa Króla w Gdyni Małym Kacku