Kara Boża | 2010-07-27 |
O ileż lepsza jest - choć w wymowie swojej przerażająca - Izajaszowa wizja kary spadającej na naród wybrany, od tej, którą prezentuje Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii! Nie ma wątpliwości, że męki głodu w mieście lub śmierć od ciosów wroga budzą odrazę i niechęć. One jednak przedstawiane są jako sposoby kary spadającej na lud Boży, oni zaś dobrze wiedzą, że na tę karę zasłużyli. Jest w niej jednak coś pocieszającego: gdy wreszcie śmierć zamknie im powieki, gdy wydusi ostatni oddech, gdy zimne ciało złączy się z ziemią, oznaczać to będzie koniec mąk, a początek nadziei. Jeśli bowiem cierpienia te w pokorze przyjęte zostały jako sposób pokuty i zadośćuczynienia za własne grzechy, jeśli ich znoszenie odbywało się bez złorzeczenia Bogu, to istotnie jest nadzieja, że przekroczenie bram śmierci będzie wkroczeniem w nowe życie - życie łaski, miłości i nieustannego trwania w Bożej obecności. Niestety kara, o której mówi Pan Jezus jest już utratą wszelkich nadziei. Tam już nawet śmierci nie można się spodziewać, a ta istotnie byłaby wybawieniem. Wrzucenie w „piec rozpalony" jest obrazem niekończących się cierpień. Rozumiejąc to rzeczywiście uczymy się cieszyć z cierpień na nas spadających, gdyż one hamują zapędy ku złemu, są narzędziem przebłagania Boga za nasze grzechy i dają sposobność do częściowego przynajmniej oczyszczania się już tu, na ziemi.
|