Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. (Iz 49,15) Te słowa nie pochodzą, co prawda, z dzisiejszej liturgii Słowa, ale bardzo dobrze ją objaśniają. Czas adwentu jest bowiem rozpamiętywaniem ciemności i beznadziei, w jaką wpędził się człowiek swoim buntem wobec Boga. Jest on jednocześnie czasem realizacji Bożej obietnicy miłości, że mimo to nie zginiesz. Dlaczego, skoro na to zasłużył?
Uzasadnienia tej postawy szukać należy w bardzo złożonej, nielogicznej w pewnym sensie, bo podszytej miłością, psychice rodzicielskiej. (Pewien mężczyzna, ojciec trojga dzieci, powiedział kiedyś: Dopiero teraz, gdy mam własne dzieci, jestem w stanie zrozumieć miłość Boga do mnie: Jego cierpliwość, Jego poświęcenie, pragnienie mojego szczęścia itd.) Właśnie, Pan Bóg jest niepoprawnym optymistą w stosunku do każdego z nas. W osobie św. Jana Chrzciciela nawołuje do nawrócenia (mając, oczywiście, świadomość, że ideałami i tak nie będziemy...) Przez proroka Barucha, w pierwszym dzisiejszym czytaniu, chwali swoje dzieci, chcąc pokazać ich wspaniałość wszelkiemu stworzeniu. Prawdopodobnie chodzi o to, by w sfrustrowanym dziecku obudzić wiarę w siebie, we własne możliwości. W końcu jesteśmy przecież dziećmi samego Boga! Święty Paweł wreszcie, w tym samym duchu trwając, w Liście do Filipian wyraża nadzieję, że Ten, który zapoczątkował w was dobre dzieło, dokończy go do dnia Chrystusa Jezusa. Nareszcie dowiadujemy się prawdy, która dla dziecka jest wręcz nieodzowna: Ojciec będzie zawsze w pobliżu i to On tak naprawdę wszystko wykona za nas.