Potrzeba znaku | 2015-07-20 |
Wokół tego pojęcia zdają się oscylować dzisiejsze czytania mszalne. Poniekąd trudno się dziwić ludziom, którzy - nie mając pełnego oglądu rzeczywistości - potrzebują znaków. I tak: znakiem matczynej miłości do dziecka jest jej nieustanna troska o nie. Dziecko bardzo szybko zaczyna ją rozumieć właśnie dzięki owym wyraźnym znakom. Podobnych znaków potrzebują zakochani, małżonkowie, uczniowie od nauczycieli i wychowawców, podwładni od przełożonych i odwrotnie, obywatele od przedstawicieli władzy. I to jest zrozumiałe. Skoro bowiem komunikacja między ludźmi odbywa się co najmniej na dwóch płaszczyznach (słów i czynów - gestów), a zdarza się wielokrotnie, że komunikaty na tych drogach przesyłane rozbiegają się. Dlatego też jednoznaczność wymowy obojga jest potwierdzeniem prawdziwości intencji. Stąd pewnie wzięła się potrzeba zobaczenia znaku u słuchaczy Chrystusowych, co samo w sobie znów mogło być jak najbardziej zrozumiałe, tyle że przypominało zachowanie rozpieszczonego dziecka, które przychodząc do obficie zastawionego stołu, pyta: Mamo, a mamy coś innego do jedzenia? Tym zapewne należy tłumaczyć reakcję Pana Jezusa - o żadnym innym znaku słyszeć On nie chce. Należało przecież rozejrzeć się wokół, by stwierdzić istnienie całego ich mnóstwa. Ale to taka ludzka przypadłość. Izraelici wyprowadzeni z niewoli pośród licznych cudów i znaków Bożej potęgi, już byli gotowi wracać do poprzedniego stanu uciśnienia, byle nie narażać się na niepewność - konieczny był jeszcze jeden znak... Tomasz Apostoł widział tak wiele cudów i słyszał tak wiele zapowiedzi Chrystusowego zmartwychwstania, a mimo to żądał znaku. Trudno dziwić się naszemu Panu, który z rozgoryczeniem woła niejednokrotnie: Ślepi i głusi! - może to i do nas?
|